#1 2011-04-21 17:53:20

 Gregor

Ekspert

10936010
Skąd: Piaseczno
Zarejestrowany: 2011-03-06
Posty: 118
Punktów :   

ALFREDO DI STEFANO

FjW: Legenda Blond Strzały



Największe futbolowe gwiazdy w Europie są nazywane generałami, cesarzami czy Napoleonami. W Ameryce Południowej mówi się o boskich artystach, czarodziejach, a nawet porównuje się zawodników do mistrzów baletu. Są jeszcze niezniszczalni gladiatorzy, którzy na obu tych kontynentach przez wiele lat utrzymują się na futbolowym topie. W historii futbolu był tylko jeden piłkarz, którego śmiało można określić powyższymi porównaniami – Alfredo Di Stefano.

Di Stefano pod każdym względem był piłkarzem wyjątkowym. Powinien być stawiany na równi z największymi piłkarzami, jak Pele czy Maradona. Pech chciał, że podobnie jak George Best, Argentyńczyk nie został nigdy mistrzem świata, a stało się tak z prostej przyczyny, Di Stefano nigdy nie uczestniczył na mundialu. Jednak zarówno kariera klubowa, jak i reprezentacyjna była szalenie barwna i wyjątkowo bogata. Zacznijmy jednak od początku.

Alfredo Di Stefano urodził się 4 lipca 1926 roku w Buenos Aires. Jego rodzice pochodzili z Włoch, jednak nie stał się w przyszłości jednym z „Oriundich”, jak miało to miejsce w przypadku wcześniejszych argentyńskich asów, Orsiego, Montiego czy Sivoriego. Jako najstarszy syn często przejmował obowiązki rodziców i szybko zaczął pracować na farmie. Być może właśnie ciężka praca miała wpływ na jego doskonałą kondycję fizyczną podczas wieloletniej kariery. Mimo zmęczenia i ograniczenia czasowego, młody Alfredo znajdował czas na kopanie futbolówki z przyjaciółmi. W wieku 12 lat był już członkiem niewielkiego klubiku Los Cardales. Trzy lata później zainteresowało się nim River Plate i młody chłopiec szybko rozpoczął treningi z juniorami słynnego klubu. Po pewnym czasie młodzieniec awansował do pierwszego składu, a jego nazwisko było wtedy błędnie przekształcane na D’Estefano. W 1944 roku udało mu się zaliczyć debiut w pierwszym zespole i zagrać na prawym skrzydle obok najlepszych atakujących świata w meczu towarzyskim przeciwko San Lorenzo. Ofensywę River tworzyła wówczas słynna „La Maquina”, w skład której wchodzili tacy artyści jak Loustau, Moreno, Pedernera, Labruna i Munoz. W rywalizacji z takimi asami Alfredo nie miał większych szans, więc musiał poszukać sobie miejsca w innym klubie, w którym mógłby podnieść swoje umiejętności i zyskać lepszą reputację. Wybór padł na stołeczny Huracan, w którym szybko stał się czołową postacią. 20-letni wówczas Di Stefano strzelił 10 bramek w 25 meczach i wrócił do River w glorii jednego z najbardziej utalentowanych piłkarzy młodego pokolenia. Być może o jego rychłym powrocie przesądził gol strzelony w starciu z River. Nie dość, że młodzian trafił do siatki, to jeszcze zrobił to w rekordowym tempie, bo trafienie w 38. sekundzie było jednym z najszybszych w historii ligi argentyńskiej.

Po powrocie do ekipy „Milionerów” w 1947 roku Di Stefano stał się nie tylko członkiem nowej „La Maquiny”, ale nawet został jej najważniejszym ogniwem, zastępując legendarnego Adolfo Pedernere. Jako środkowy napastnik był żądłem River i w pierwszym sezonie po powrocie zdobył 27 bramek, walnie przyczyniając się do zdobycia tytułu mistrzowskiego i sięgając po koronę króla strzelców. W tym czasie zyskał też dźwięczny przydomek „Blond Strzała” ze względu na szybkość i bujną blond czuprynę na głowie. W tym samym czasie Argentyńczyk błysnął też w reprezentacji kraju. W turnieju Copa America, rozgrywanym w Ekwadorze, zagrał w sześciu spotkaniach i strzelił tyle samo bramek, zostając wicekrólem strzelców i ciesząc się z ostatecznego triumfu w bitwie o prymat w Ameryce Południowej. Kibice najlepiej wspominają jego występ przeciwko Kolumbii, w którym zaliczył hat-tricka. Kolejne dwa lata były nieco gorsze pod względem statystyki, lecz na boisku wciąż zachwycał swoimi popisami. Di Stefano czarował kibiców tak skutecznie, że inni piłkarze wyglądali przy nim jak nędzni iluzjoniści przy wytrawnym magiku. Jednak w 1949 roku po strajku piłkarzy w Argentynie zdecydował się przenieść do kraju, w którym pieniądze w futbolu lały się szerokim strumieniem. W taki sposób „Blond Strzała” trafiła do Millonarios Bogota, występującego w kolumbijskiej lidze Dimayor.

W Kolumbii powstało prawdziwe futbolowe eldorado. Ogromne pieniądze skusiły największe gwiazdy południowoamerykańskiej piłki, ochoczo przyjeżdżali również Europejczycy. Szybko powstała więc silna liga, która początkowo nie zyskała uznania władz FIFA, gdyż zawodowstwo nie było wówczas popularne. W nowej rzeczywistości Di Stefano poradził sobie wręcz rewelacyjnie. Już w pierwszym roku zyskał ogromny szacunek w całym kraju. 16 goli strzelonych w 14 meczach nie oddaje w pełni geniuszu, jaki ujawniał w Dimayor słynny Argentyńczyk. Jego filozofia polegała na pięknej, ale honorowej grze, nie było mowy o upokarzaniu rywala wysokimi zwycięstwami. Zespół Millonarios w momencie, kiedy osiągał bezpieczne prowadzenie, zaczynał grać futbol z innej planety. Artyści z Bogoty nie szukali kolejnych bramek, lecz wymieniali liczne podania i popisywali się sztuczkami technicznymi, a wszystko działo się w tempie, jakie do dziś zdarza się tylko w spotkaniach pomiędzy najsilniejszymi drużynami. Zespół ze stolicy Kolumbii zyskał przydomek „Błękitnego Baletu”, a jego fani uważali, że popisy baletmistrzów wychodziły poza granice futbolu i zasługiwały na miano prawdziwej sztuki. W kolejnych latach licznik sukcesów i strzelonych bramek przez genialnego Alfredo rósł w zastraszająco szybkim tempie. W ciągu trzech i pół roku zdobył ich łącznie 90. Di Stefano dostąpił również zaszczytu gry w reprezentacji Kolumbii, jednak ze względu na ówczesne restrykcje FIFA wciąż uważa te spotkania za nieoficjalne. 

W 1952 roku w końcu doszło do porozumienia władz Dimayor ze światową federacją futbolową i kolumbijskie kluby mogły pokazać swoją klasę przed całym światem. Pierwszym krajem europejskim, w którym zagościł „Błękitny Balet”, była Hiszpania, a jednym z rywali słynny Real Madryt. 26-letni Di Stefano rozegrał przeciwko ekipie „Królewskich” doskonałą partię, spisał się na tyle dobrze, że w swoich szeregach zapragnęła go mieć… Barcelona. Wielbicielem talentu Argentyńczyka stał się też prezes Realu Madryt, Santiago Bernabeu. Po długich pertraktacjach to Real jako pierwszy porozumiał się w sprawie transferu z Millonarios, lecz rozwścieczona Barcelona dogadała się z River Plate, które wciąż miało prawa do karty Di Stefano. W ten sposób rozpętał się ogromny spór pomiędzy „Królewskimi” i „Blaugraną”, lecz w końcu wszystkie cztery kluby zdołały dojść do kompromisu, zgodnie z którym w pierwszym sezonie Argentyńczyk miał grać dla Realu, a w drugim dla Barcelony, a po dwóch latach miało dojść do definitywnego rozstrzygnięcia sporu. Santiago Bernabeu był przebiegłym człowiekiem, dzięki temu osiągał sukcesy w biznesie oraz w futbolu, również i tym razem jego chytrość okazała się zbawienna dla Realu Madryt. Prezes zawarł układ z piłkarzem, a ten spisywał się na boisku wręcz dramatycznie. Nie tylko pudłował, przechodził obok meczu, ale też narzekał na wszystko, na co tylko się dało. Taki piłkarz nie był potrzebny Barcelonie, presję na działaczach wywierał również generał Franco, więc działacze tego klubu w końcu poddali się i wycofali z umowy. Di Stefano dziwnym zbiegiem okoliczności z dnia na dzień odzyskał formę, strzelał jak opętany, prezentował się doskonale pod względem fizycznym i czarował doskonałą techniką. Klub z „Blond Strzałą” w składzie spisywał się rewelacyjnie, mistrzostwo kraju i 28 bramek strzelonych przez Di Stefano dla „Królewskich” w 27 występach w sezonie 1953-1954 nie wymaga żadnego komentarza. Ciekawe, jak się czuli wówczas ludzie odpowiedzialni za rezygnacje z usług Argentyńczyka.

Wraz z przyjściem Di Stefano rozpoczęła się złota era Realu Madryt. W 1956 roku „Królewscy” zwyciężyli w Pucharze Europejskich Mistrzów Krajowych i triumfowali w tych rozgrywkach w kolejnych pięciu edycjach. Di Stefano strzelił w tym czasie 36 bramek w europejskich pucharach. zaliczając trafienie w każdym kolejnym finale, czego nie dokonał później żaden piłkarz. Dominacja Realu w Europie zakończyła się dopiero w 1961 roku, a na drodze stanęła… Barcelona, która okazała się lepsza w 1/8 finału PEMK. Ta przegrana okazała się jednak tylko wypadkiem przy pracy, bo w kolejnym sezonie Real znów dotarł do finału, w którym spotkał się z broniącą tytułu Benfiką Lizbona. Po 23 minutach „Królewscy” prowadzili 2:0, do przerwy 3:2, jednak ostatecznie to Portugalczycy schodzili z boiska jako zwycięzcy. Był to pierwszy europejski finał, w którym Di Stefano nie wpisał się na listę strzelców. Argentyńczyk miał wówczas 36 lat i zupełnie nie myślał o zakończeniu swojej futbolowej kariery.

Real w owych czasach był fenomenem, do dziś nie było w Europie i na świecie drużyny, która w tak wielkim stopniu zdominowałaby europejskie rozgrywki. Potęgę „Królewskich” tworzyły wówczas takie gwiazdy jak Ferenc Puskas, Raymond Kopa, Gento, Hectro Rial czy Jose Zagarra, lecz to Di Stefano był boiskowym generałem tej cudownej maszyny kroczącej od zwycięstwa do zwycięstwa. Nawet trenerzy musieli liczyć się ze zdaniem genialnego Alfredo, zresztą mimo wielkich sukcesów szkoleniowcy się zmieniali, a Argentyńczyk trwał jako centralny punkt Realu Madryt. Podczas swojego pobytu w Madrycie strzelił 216 bramek ligowych, co jest drugim wynikiem w historii tego klubu. Dołożył również 49 trafień w europejskich pucharach, co było rekordowym wynikiem aż do czasów powstania Ligi Mistrzów. Jego wkład w ogromne sukcesy klubu doceniono również w Europie, a „France Football” wybrał Argentyńczyka najlepszym piłkarzem Starego Kontynentu w 1957 i 1959 roku. Jeśli dodamy do tego pięć tytułów króla strzelców, osiem tytułów mistrzowskich w Hiszpanii, zwycięstwo w Pucharze Interkontynentalnym i triumf w Copa del Rey, to będziemy mieli pełny obraz osiągnięć legendarnego Alfredo w Realu Madryt. Ale Di Stefano w Hiszpanii to nie tylko Real.

W 1954 roku Argentyńczyk przywdział koszulkę reprezentacji Hiszpanii i z miejsca stał się gwiazdą swojej nowe ojczyzny. Di Stefano grał w kadrze do 1961 roku i w tym czasie rozegrał 31 spotkań, strzelając 23 gole. Popisy „Blond Strzały” mieli szansę oglądać również kibice w Polsce, w eliminacjach do mistrzostw Europy w 1960 roku Hiszpanie trafili bowiem na „Biało-czerwonych”. Di Stefano dwukrotnie pokonał w Chorzowie broniącego polskiej bramki Tomasza Stefaniszyna i dołożył trzecie trafienie w Madrycie, lecz w kolejnej rundzie hiszpański rząd nie wyraził zgody na pojedynek z zespołem ZSRR i drużyna „La Roja” straciła szanse na mistrzostwo Europy.  Właśnie tego typu zdarzenia zdecydowały o tym, że jedynym triumfem Alfredo na arenie międzynarodowej jest zwycięstwo z reprezentacją Argentyny w Copa America w 1947 roku. Kiedy był u szczytu sławy, zawsze coś stawało na przeszkodzie w udziale w mundialu. W 1950 roku Argentyna nie wzięła udziału w kwalifikacjach ze względu na strajk piłkarzy, cztery lata później „Albicelestes” nie zakwalifikowali się do mistrzostw świata, głównie z powodu absencji najlepszych piłkarzy, występujących wówczas w kolumbijskiej lidze Dimayor. W 1958 roku, już jako reprezentant Hiszpanii, nie zdołał pomóc swojej drużynie zakwalifikować się do mundialu, a cztery lata później po udanym przebrnięciu przez eliminacje w wyjeździe na turniej w Chile przeszkodziła mu kontuzja.

W 1964 roku Di Stefano opuścił Madryt. Jego nowym miejscem pracy była Barcelona, lecz nie chodzi tutaj o słynną „Blaugranę”, lecz o Espanyol. Barcelona była ostatnim przystankiem w jego futbolowej karierze. W momencie transferu miał już 38 lat, lecz wciąż imponował doskonałą kondycją fizyczną. Na Estadi Cornella El Prat spędził dwa lata i jeszcze bardziej powiększył swój imponujący dorobek bramkowy. W pierwszym sezonie wystąpił w 27 spotkaniach i strzelił siedem goli, w drugim zaliczył cztery trafienia w 23 spotkaniach. W końcu w wieku 40 lat legenda Realu Madryt postanowiła zawiesić buty na kołku. Jego dorobek w lidze hiszpańskiej zamknął się na 329 meczach i 277 golach. W historii Primera Division lepszym dorobkiem bramkowym mogą się pochwalić jedynie Telmo Zarra (251 goli w 279 meczach), Hugo Sanchez (234 gole w 347 meczach) i Raul (228 goli w 550 meczach).

Po zakończeniu futbolowej kariery Di Stefano próbował swoich sił jako trener. W Argentynie wsławił jako szkoleniowiec dwóch nienawidzących się klubów. W latach 1969-1970 i 1985 był trenerem Boca Juniors, a w 1981 roku szkolił piłkarzy River Plate, w obu tych klubach zdobywał mistrzostwo kraju. Oczywiście słynny Argentyńczyk zasiadał też na ławce trenerskiej Realu Madryt, lecz lata 1982-1984 i 1990-1991 nie były specjalnie udane dla „Królewskich”. Największy sukces w karierze szkoleniowej odniósł w 1980 roku, kiedy to z Valencią triumfował w Pucharze Zdobywców Pucharów, z tym samym klubem zdobył również mistrzostwo Hiszpanii w roku 1971. W swoim bogatym trenerskim CV ma również takie kluby jak Sporting Lizbona czy Rayo Vallecano. Po zawieszeniu butów na kołku Di Stefano wielokrotnie był doceniany w różnych rankingach. Pele umieścił go w liście 100 najwybitniejszych piłkarzy, a IFFHS usadowił go na czwartej pozycji wśród najlepszych piłkarzy w historii futbolu, ustępując jedynie Pelemu, Cruyffowi i Beckenbauerowi.  W 2000 roku legenda Realu została honorowym prezesem tego klubu, jednak dziś rzadko pojawia się w mediach, ceniąc sobie spokój. W końcu przez niemal pół wieku piłkarz był na ustach wszystkich kibiców futbolu na całym świecie, więc zasłużył sobie na to, żeby w domowym zaciszu i w towarzystwie najbliższych oglądać popisy piłkarzy Realu.

Artykuł ukazał się również na łamach portalu igol.pl

Grzegorz Ignatowski

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl